Teksty z NIMBa: Hakowanie uniwersytetu
Hakowanie uniwersytetu.
Jak przez Internet dobrać się do skóry starym instytucjom nauki?
Marcin Wilkowski - założyciel portalu Historiaimedia.org, pracownik Ośrodka KARTA. Interesuje się relacjami między historią, pamięcią i internetem.
Tekst ukazał się w NIMBie 11 (czerwiec 2011)
Tekst na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Unported.
Hakerów można postrzegać jako tych, którzy szukając dziury w całym udoskonalają działanie rozmaitych systemów, dostosowując je do różnych celów. Czy w ten sposób można zmienić Uniwersytet?
Jeśli pojedziecie na zjazd hakerów, zobaczycie wielu ludzi ubranych na czarno, czasem brodatych (jeśli są w takim wieku, że już im rosną brody), w większości noszących koszulki z prowokacyjnymi napisami – tak Manuel Castells w "Galaktyce internetu" opisał stereotyp hakera. Sensacyjne media dopełniają reszty, informując nas o hakerach wykradających numery kart kredytowych czy zagrażających bezpieczeństwu państwa. Tymczasem - co zresztą również można wyczytać u Castellsa - skojarzenia z hakerem i hakowaniem może być pozytywne. Hakowanie bowiem nie zawsze jest działalnością przestępczą, ale może być, podejmowaną w ramach wymieniającej się wiedzą społeczności, pracą nad poprawianiem działania sieci i oprogramowania. Niekoniecznie też przedmiotem aktywności hakerów muszą być systemy informatyczne - pojęcie lifehacking odnosi się przecież niemal do wszystkich czynności życia codziennego, które za pomocą prostych rozwiązań można usprawnić (na przykład przyspieszyć uruchamianie komputera albo uniknąć niezdrowego podjadania po kolacji). Jednak czy można zhakować Uniwersytet?
ATOMY I BITY WIEDZY
W wydanej w 1995 roku książce "Being Digital" Nicholas Negroponte przepowiedział ewolucję mediów cyfrowych i powstanie elektronicznej książki, jako realnej alternatywy dla tradycyjnych papierowych wydań. Tłem do tej prognozy było opisanie relacji między fizyczną (analogową, atomową) a wirtualną (cyfrową, bitową) formą istnienia informacji - relacji, która wydaje się kluczowa dla kwestii hakowania Uniwersytetu.
Podstawą Akademii jest dostęp do wiedzy (książki i idea biblioteki) oraz interakcje i dyskusje (między studentami, wykładowcami itp.) Fizyczność Uniwersytetu (budynek, administracja, regulamin, budżet, polityka) nakłada na obie te sfery rozmaite ograniczenia. Informacja w formie analogowej nie jest specjalnie mobilna: unikalny egzemplarz ważnej książki nie może być czytany przez kilka osób na raz, czas zajęć nie może być swobodnie przedłużany. Tymczasem ebook może być dystrybuowany w wielu kopiach, a dyskusja na blogu wykładowcy nie jest limitowana godzinami jego pracy. Wady atomowej formy informacji znikają w formie bitowej. I choć pojawiają się nowe wyzwania, cyfrowa informacja przekracza kolejne bariery.
Taka perspektywa nadałaby koncepcji hakowania Uniwersytetu wymiar niemal polityczny, w którym to internet staje się narzędziem wymiany informacji i produkcji wiedzy alternatywnej wobec dominującej w państwie (jak to ma miejsce choćby w przypadku wiedzy historycznej w putinowskiej Rosji, o czym świadczy przykład serwisu Hrono.ru). Pomińmy jednak ten kontekst i skoncentrujmy się na sytuacji uczelni funkcjonujących w standardowych warunkach, gdzie własny budżet i administracja generuje więcej ograniczeń niż władza państwowa. Na czym więc polega hakowanie Uniwersytetu? Na wykorzystaniu Sieci i siły społeczności internetowych do usuwania ograniczeń istniejących w systemie nauki i edukacji. Hakowanie Uniwersytetu to działanie na jego granicach, bez kontestowania zasad, które są fundamentem jego funkcjonowania i są źródłem jego społecznego znaczenia. Hakowanie nie oznacza rewolucji, jest raczej pracą u podstaw, wskazującą na kierunki, w które może podążać jego – nieuchronna, miejmy nadzieję – ewolucja.
NA GRANICY INSTYTUCJI
Uniwersytet jest instytucją i podobnie jak państwo, szkoła, kościół czy nawet administracja osiedla zainteresowany jest głównie zachowaniem status quo i obroną swojej tradycyjnej i względnie bezpiecznej formuły funkcjonowania, która opornie dostosowuje się do nowych warunków. Doskonałym tego przykładem jest kształcenie absolwentów na kierunkach i specjalnościach, które nie mają żadnego przełożenia na oczekiwania rynku pracy lub przestarzałe programy nauczania i powolny obieg wiedzy (publikacje pokonferencyjne wydawane nawet kilka lat po konferencji).
Jak więc hakuje się taki Uniwersytet? Zacznijmy może od potencjalnie najprostszej rzeczy: zrobienia czegoś, żeby konferencje naukowe przestały być nudne i efektywniej spełniały swoją rolę. Na początek warto zdjąć krawaty i zabrać ze sobą laptopy. Tak w 2008 roku zrobili uczestnicy THATCampu. THATCamp (The Humanities and Technology Camp) to międzynarodowy cykl spotkań środowiska cyfrowej humanistyki. Imprezy te otwarte są dla każdego z chętnych, często transmitowane w Internecie, gdzie zawsze udostępnia się wszystkie materiały przygotowane przez występujące osoby. Brak tak kojarzonych z akademickimi konferencjami formalizmu i tytułomanii pozwala uwalniać dyskusję i doprowadzać do żywszej wymiany informacji i wiedzy. Wykorzystanie przynajmniej niektórych cech tego typu inicjatyw (naukowych barcampów) w organizacji tradycyjnych konferencji może pozwolić zwiększyć ich siłę oddziaływania - już sama publikacja w sieci wszystkich referatów radykalnie zwiększa użyteczność wydarzenia.
OTWARTY DOSTĘP
W projekcie hakowania Uniwersytetu musi pojawić się idea Otwartej Nauki. Dlaczego dostęp do prac naukowców finansowanych ze środków publicznych ma być ograniczany przez niesprawny system wydawniczy, ceny książek i czasopism czy hermetyczność środowiska naukowego, skoro publikacja w internecie w porównaniu z publikacją tradycyjną oznacza większy zakres oddziaływania przy radykalnie niższych kosztach? Ta sfera działalności Uniwersytetu idealnie nadaje się do zhakowania: można przecież nie czekając na odgórne decyzje samemu opublikować materiały online i udostępnić je na licencji umożliwiającej łatwe i bezpieczne kopiowanie (np. Creative Commons).
Dobrym dowodem na to, że czasem sama instytucja jest w stanie skutecznie udostępnić produkowaną przez siebie wiedzę jest przykład projektu MIT OpenCourseWare. W serwisie tym zgromadzona jest pełna dokumentacja kursów odbywających się na Massachusetts Institute of Technology (MIT). Internauci mogą skorzystać nie tylko z nagrań wykładów, ale także syllabusów i wybranych lektur. Udostępniane są nawet materiały opisujące warunki zaliczenia przedmiotu i wiedzę, jaką powinno się zdobyć w trakcie kursu. Ważne jest też to, że z całego serwisu można korzystać bez konieczności rejestracji.
Otwartość w dostępie do wiedzy nie może być jednak zredukowana wyłącznie do poziomu obecności materiałów naukowych w sieci, chociaż to doskonały środek promocji nauki (dobra alternatywa dla pseudonaukowych treści w najpopularniejszych mediach) i ważne wzbogacenie edukacyjnej oferty. Hakowanie nie jest przecież działaniem w pojedynkę. Opisywani przez Castellsa hakerzy uczą się nawzajem od siebie, wymieniają się wiedzą i swoimi pracami (kodem źródłowym). Ten potencjał przedstawił w eseju "The Cathedral and the Bazaar" Eric Steven Raymond, jedna z głównych postaci ruchu Open Source. Sukces Linuksa jest dla niego sukcesem oddolnej kooperacji programistów, informatycznego bazaru, gdzie nieustannie i swobodnie krążą kody i idee. Bazar staje się realną alternatywą dla Katedry, scentralizowanego systemu produkcji.
BAZAR WIEDZY
Jedną z zasad proponowanych przez Raymonda dla programistów Open Source jest częste publikowanie nawet wczesnych wersji skryptów. Postulat ten można odnieść wprost do środowiska naukowego. Nie chodzi tu oczywiście o publikowanie niedopracowanych wersji artykułów naukowych, ale raczej o wymianę idei, szkiców, koncepcji, informacji o nowych publikacjach, właśnie za pośrednictwem internetu. Idealnie do tego celu nadają się blogi (i systemy, takie jak researchblogging. org). Bazar wiedzy nie musi kwestionować tradycyjnego systemu Katedry, raczej może go uzupełniać.
Naturalnie internetowa aktywność społeczności naukowych hakerów nie ogranicza się wyłącznie do publikowania i komentowania na blogach. Twitter doskonale sprawdza się jako alternatywny system informacji naukowej, nie dyskredytując przy tym starszych form komunikacji internetowej (list dyskusyjnych, takich jak choćby H-net.org). Serwis ten wymusza skrótowość i konkretność udostępnianych informacji, nie ma tu miejsca na stosowanie stopni i tytułów naukowych, nie istnieją granice instytucjonalne i geograficzne – każdy może założyć konto na Twitterze i uczestniczyć w wymianie wiadomości o publikacjach, konferencjach, grantach, metodach, wykorzystując popularne hashtagi oznaczające tematyczny zakres publikowanej informacji (np. #digitalhumanities). Wokół serwisu powstają też luźne i otwarte społeczności użytkowników, zintegrowanych wokół wybranych tematów (np. #twitterstorians). Podobnie Facebook i inne systemy społecznościowe pozwalają na integrację badaczy wokół określonych tematów ponad podziałem na instytucje i kraje, w których pracują.
"HACKING THE ACADEMY"
Od 21 do 28 maja 2010 roku trwały prace nad dość niezwykłą książką. W ramach projektu "Hacking The Academy" internauci - studenci i pracownicy naukowi związani z cyfrową humanistyką (digital humanities) przygotowywali artykuły na temat zmian, jakie rozwój technologii cyfrowych wywołuje w systemie tworzenia nauki i kształtowania modelu edukacji. Zebrany materiał dostępny jest na hackingtheacademy.org. Wkrótce też w wydawnictwie Uniwersytetu Michigan opublikowany ma być wybór najciekawszych tekstów. Projekt ten, wykorzystując Twittera i blogi pokazał potencjał internetu w zakresie działań naukowych.
Hakowanie Uniwersytetu nie jest działaniem wymierzonym przeciwko jego podstawowym wartościom. Naukowy haker nie podważa tradycyjnego modelu wiedzy, raczej wykorzystuje szanse, jakie daje internet o wiele swobodniej niż robi to sama instytucja.
Zobacz:
Przewodnik po otwartej nauce - otwartanauka.pl/przewodnik-po-otwartej-nauce
THATCamp - thatcamp.org
Projekt Hacking the Academy - hackingtheacademy.org