Teksty z NIMBa: Tabu: stary temat w nowym interfejsie

 

Tabu: stary temat w nowym interfejsie

Print Friendly Version of this pagePrint Get a PDF version of this webpagePDF


Piotr Żabicki - socjolog i fan nowych mediów. W CITTRU koordynuje pracami Zespołu ds. Promocji i Edukacji.

 


Tekst ukazał się w NIMBie 12 (grudzień 2011)


Licencja Creative Commons
Tekst na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Unported.

Ze swych podróży kapitan James Cook przywiózł nie tylko wieści o nowych lądach, ale i magicznie brzmiące słowo… tabu. Minęły wieki. Zmienił się świat i ludzie. Jak obecnie „tabu" odnajduje się w globalnej, technologicznej codzienności?

Tabu to fascynujący temat socjologiczny. Wspomnieć war­to choćby klasyczne już badania Jamesa Frazera, Zygmun­ta Freuda lub Claude'a Levi-Straussa. Ci słynni humaniści byliby zaskoczeni obserwując, jak współcześnie – w epo­ce pecetów i smartfonów – tabu zyskuje nowe oblicze, a mówiąc językiem komputerowym – nowy, odmienny interfejs.

 

PRZYPADEK: BONSAIKITTEN

„Od wieków ludzie Zachodu zachwycali się delikatnym pięknem wyrobów artystycznych pochodzących z Orientu" – to pierwsze zdanie nieistniejącej już strony Bonsai Kitten. Czytając to banalne stwierdzenie trudno było się spodzie­wać, że w dalszej części tekstu znajduje się szokująca ofer­ta. Autor strony, podpisujący się jako Dr Michael Wong Chang, proponował każdemu zakup zmumifikowanego kotka (sic!), zniekształconego i uformowanego jak drzewko bonsai w szklanej butelce. Taka to miała być nowoczesna ozdoba domów, a zarazem pomysł na – co by nie mówić – innowacyjny biznes. „Rośliny bonsai osiągają swój mi­niaturowy wygląd przez odpowiednie przycinanie. Nieste­ty, nie można przycinać kota! Jednak na szczęście artyści Wschodu są również ekspertami od zmieniania kształtów ciał: deformowania stóp i tworzenia wydłużonych głów." – brzmiała misja firmy, przedstawiona na stronie sprzeda­jącej milusińskie kocie truchła uformowane jak magiczne drzewka życia.

 

PRZYPADEK: FLOJUGGLER

Serwis ten nieprzypadkowo ozdobiony jest widokiem kra­nu. Reklamuje się między innymi sloganem „Wiesz już czy czerwony prezent nadszedł, nadchodzi, czy już go nie ma". O co chodzi? O internetowy kalendarz miesiączek, sposób (jak podpowiadają autorzy strony) na to, by z po­czuciem bezpieczeństwa planować swoje zajęcia, unikać zakłopotania i frustracji. FloJuggler to narzędzie skierowane nie tylko do tych, które bezpośrednio doświadczają comie­sięcznych problemów. Twórcy biznesu tak przekonują męż­czyzn: „Kontroluj miesiączkę dziewczyn, które znasz. Na poważnie", bo chłopakowi taka wiedza też może się przy­dać. W ten sposób grupa odbiorców FloJugglera znacznie się rozszerza, a firma zyskuje wielu potencjalnych klientów.

Nie ma potrzeby przekonywać, że krwawienia miesięczne są w wielu kulturach tematem wstydliwym, czasem zaka­zanym. Na przykład w zachodnim Nepalu praktykowa­na jest tradycja Chhaupadi. Kobiety miesiączkujące lub w połogu zmuszane są do przebywania w szopach dla zwierząt. Mogą jeść tylko suchy chleb, ryż i warzywa. Nie mogą wchodzić do mieszkań, nikogo dotykać ani brać do ręki domowych naczyń – relacjonuje Charles Haviland, dziennikarz BBC News. Są uważane za nieczyste, a zła­manie zakazów rozgniewałoby istotę boską i sprowadziło nieszczęście. Takie wierzenia wywodzą się z przekonania, że nieczystość może się przenosić, że np. miesiączkująca kobieta dotykając drzewa, spowoduje, że nie będzie ono rodzić owoców.

Ten skrajny przykład znajduje swe odniesienia także w kul­turze europejskiej. Wspomnieć można choćby metafory, ja­kimi opisuje się miesiączkę. Ludzie mówią o „tych dniach", „okresie" lub – niewinnym w tym przypadku – „bólu brzu­cha". Tak jakby publiczne (szczególnie w obecności męż­czyzn) wypowiedzenie TEGO słowa (jak się okazuje i au­tor tego tekstu nie jest odporny na kulturowe wzorce) było czymś brzydkim i nieprzyzwoitym.

Tymczasem FloJuggler, nie chce miesiączkujących kobiet odosabniać (jak w Nepalu), zamykać ich w getcie języ­kowego kodu (jak w Polsce), ale przeciwnie, daje im moż­liwość komunikowania światu swego stanu. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się banalna. Miesiączka, ten atrybut kobiecości, ma po prostu kapitalne cechy marketingowe: jest powszechna, regularna, masowa i dokuczliwa. Cze­mu więc na takim fundamencie nie budować biznesu.

Zobacz: flojuggler.com

PRZYPADEK: BEAUTIFULPEOPLE

Dzidziusie są śliczne. Aby jednak mieć pewność, że z ma­łego bobasa wyrośnie, urodziwa kobieta lub przystojny mężczyzna, można skorzystać z oferty promowanej przez serwis BeautifulPeople.com. To portal randkowy, którego użytkownikami mogą zostać osoby uznane za piękne. Nad zgłoszeniami aplikantów debatują osoby, które już dostąpiły tego wyróżnienia. Może jest to naruszenie pew­nych zasad równościowych i idei moralnych (autorytety mówią: „nie liczy się to, co na zewnątrz, ale to co we­wnątrz"), jednakże jeszcze nic szokującego.

Bardziej niezwykły jest kolejny aspekt bycia wśród Beau­tifulPeople – rozrodczy projekt stworzenia banku nasienia i komórek jajowych, który pięknych (dawców) kontaktuje z tymi mniej urodziwymi, których pragnieniem jest mieć ślicznego potomka. To już rodzaj manipulacji siłami natury, sprzeczny z odwiecznymi zasadami i sprzeczny – co by nie mówić – z ideą posiadania dziecka, z własnej krwi i kości zrodzonego.

Klonowanie, inżynieria genetyczna i GMO to tematy obec­nie tak popularne, jak i kontrowersyjne. Gdzieś w tle przy­pominają się nazistowskie eksperymenty dążące do stwo­rzenia rasy doskonałej, chińskie manipulacje skalą urodzin lub – opierające się na regułach eugenicznych – dyrekty­wy zakazujące udzielania ślubów epileptykom. I znowu, podobnie jak w przypadku FloJugglera, abstrahując od dylematów etycznych, marketingowo to idea mająca przy­szłość. W końcu poszukiwanie towaru z etykietką „pięk­ny" jest podstawową siłą napędową tysięcy konsumentów przemierzających przestrzenie supermarketów. Tylko, czy dziecko to towar?

Zobacz: www.beautifulpeople.com

 

PRZYPADEK: INTERNETEYES

Dziurka od klucza, szklanka przytknięta do ściany, ulotne spojrzenie w szparkę miedzy firankami – to wszystko już było, to już jest passe! Teraz podgląda się przez Internet i jeszcze można na tym zarabiać.

Wściubianie nosa w nie swoje sprawy zawsze było za­jęciem tyle popularnym, co potępianym i wyśmiewanym. Słynnym obiektem drwin jest przecież siedząca w oknie babcia, która wie wszystko o wszystkich i która nie prze­gapi okazji, by podejrzeć cóż takiego skandalicznego dzieje się za zamkniętymi drzwiami.

Jak się okazuje, niektóre aktywności ludzkie (w tym przy­padku niezdrowa ciekawość) nie zmieniają się mimo transformacji technologicznych, politycznych i społecz­nych. I jak to bywa – takie cechy dostrzega i chce wyko­rzystywać biznes.

InternetEyes to system podglądu na żywo sklepów i ma­gazynów. To taki Big Brother, który pozwala śledzącym dorobić sobie do pensji. Owszem pewnie są ludzie, któ­rzy godzinami i za darmo mogliby patrzeć na klientów kupujących ogórki w zalewie lub dostawców rozładowu­jących swoje Żuki , ale jeśli oferta kusi jeszcze zastrzy­kiem gotówki, to czemu nie skorzystać – spędzić czas i zarobić?

Firma wykupuje abonament na monitoring swoich po­wierzchni handlowych. Obraz z kamer transmitowany jest losowo do komputerów zarejestrowanych śledczych. Jeśli podglądający zobaczy złodzieja powiadamia o tym centralę, a ochrona łapie złoczyńcę. A biznesowe zalety: obserwatorzy są zaangażowani, a i wizja nagrody wpły­wa na skuteczność.

Podglądanie, wnikanie w prywatność jest obwarowane licznymi mniej lub bardziej wprost wyrażanymi zakazami. Ale jakie to ma obecnie znaczenie, choćby wobec setek tysięcy kamer zainstalowanych na ulicach naszych miast? W samym Londynie jedna kamera ulokowana w miejscu publicznym przypada na ośmiu mieszkańców.

Zobacz: interneteyes.co.uk

 

PRZYPADEK: FILMOWANIE NOCY POŚLUBNEJ

Od kilkunastu miesięcy w polskich mediach i na forach interne­towych toczy się dyskusja o blaskach i cieniach filmowania… nocy poślubnej. I nie chodzi wyłącznie o filmy przedstawiają­ce czułe dotknięcia, ale o profesjonalne kadry, nieomijające żadnych detali z pierwszego (teoretycznie) pożycia młodej pary. Czy to nie pogwałcenie tabu, istniejącego wśród przy­zwyczajonych do tradycyjnej obyczajowości, religijności oraz dystansu do liberalnych ekstrawagancji? Jak informuje TVN24 „Coraz więcej młodych par decyduje się na sfilmo­wanie nocy poślubnej. Usługa kosztuje od 300 do 1000 zł. Jak twierdzą filmowcy, większość par poprzestaje na wersji soft, choć są i tacy, którzy życzą sobie ostrego porno".

W Polsce przytłaczająca większość dyskutantów na forach internetowych deklaruje, że taki film jest tylko dla młodej pary. Ale już w USA i Skandynawii organizuje się pokazy dla znajomych. Bywa pikantnie…

To oczywiście nie wszystkie zjawiska będące tabu kulturowym, a stające się szansą na dochodowy biznes. Wciąż powraca temat spowiedzi online, np. za pomocą IPhone'a. Inny przy­kład: jeden z producentów zabawek oferuje spragnionym na­stolatkom stylizowaną figurkę Boga sprzedawaną w jednym zestawie z różnej maści Power Rangersami i Supermanami. Chyba czas przedefiniować pojęcie tabu. Czy w świecie in­ternetu, globalnej gospodarki i tabloidów nie jest ono już tak martwe, jak np. starożytna greka, którą zajmują się wyłącznie naukowcy i pasjonaci? Czy nie straciliśmy tego narzędzia kul­turowego, które zabraniało, zakazywało, ale też pomagało znaleźć odpowiednią drogę i sposób postępowania?

 

A CO Z KOTKIEM BONSAI?

Jakie były dzieje biznesu oferującego milusińskie kocie tru­chła uformowane jak drzewka życia? Rozwiewam wątpli­wości. Pomysł ten był zręczną mistyfikacją i prowokacją. Autor postarał się, aby fałszerstwo było jak najbardziej realistyczne. Internautów zwodziły na przykład profesjo­nalnie wykonane fotomontaże. Wszystko to spowodowało olbrzymie zainteresowanie, pełne wyrazów potępienia. Nie wiadomo jednak, ilu było potencjalnych klientów, chcących na serio nabyć zdeformowanego futrzaka za­konserwowanego w ozdobnym słoju?